Rzecz o dress code

Z cyklu: Z życia rekrutera
Zaczynasz pracę w prężnej międzynarodowej korporacji i podczas zaproszenia do szklanego HQ w stolicy jesteś instruowany na temat standardów dotyczących ubioru wierzchniego. Myślisz sobie „no nic, taka praca, takie standardy, skoro tak chcą to tak się będę ubierał” i jeśli obowiązujący standard nie do końca współgra z Twoją osobowością, gdyż zamiast niebieskiego garnituru lub garsonki gustujesz bardziej w skarpetkach z uroczym napisem „jestem singielką” zakładasz, że wytrwasz te 8, 9, 12 godzin w sztywnym uniformie. Słuszna?
Cofnijmy się do zamierzchłych czasów gdy po ziemi chodziły dinozaury a kobiety zaciągane były do jaskiń za włosy po wcześniejszym znieczuleniu maczugą swojego wybranka (nie, nie … nie będzie tu rozważań o mojej pierwszej pracy choć to podobna prehistoria). W czasach Freda Flinstonea i innego Barneya rodzaj noszonej skóry określał status społeczny i siłę delikwenta – ten co nosił skórę groźnego drapieżnika stawał się od razu bardziej poważanym członkiem społeczności (przy założeniu, że w tamtych czasach tworzono już społeczności (tu proszę o wypowiedź jakiegoś geologa czy innego kogoś ogarniającego struktury społeczne na przestrzeni wieków, gdyż istnieje pewne ryzyko że nie mam bladego pojęcia o czym właśnie napisałem).
Wróćmy jednak do pięknej (choć ostatnimi czasy ogarniętej wszechobecnym smogiem) teraźniejszości i do wymagań dress code przed nami stawianymi.
Mają sens? Nie mają sensu? Są potrzebne? Nie są potrzebne? Tworzą z nas szare roboty? …? …? …?
Zacznijmy od definicji i jak podaje niezawodna Wikipedia dress code to zbiór zasad, dotyczących odpowiedniego dopasowania ubioru do okazji i jest to jeden z elementów savoir-vivre (czyli wchodzimy w ułożenie widelców, łyżek i innych mniej znanych sztućców). Zasady te zależą od regionu świata, państwa, religii czy kultury. Obecnie za najbardziej uniwersalny uznaje się tzw. dress code zachodni.
Tyle definicji, z której nie za wiele wynika dla tabunów referentów/specjalistów/expertów okupujących poranne tramwaje i autobusy jadące do warszawskiego mordoru. Gdzie tu okazja? Gdzie styl życia? Gdzie sławetny savoir-vivre? Odpowiedź jest prosta jak przysłowiowy drucik – otóż moi drodzy wszędzie. Zaskoczeni? Zupełnie niepotrzebnie.
Zanim jednak wrócimy do korpoświata weźmy na tapetę dowolną społeczność związaną z naszym wolnym czasem i hobby. Taka sobie siłownia (nie mam tu na myśli piwnicy w wieżowcu na krakowskim Kurdwanowie gdzie za ciężary robią cegły i pustaki a na ścianach wiszą motywujące do działania plakaty w postaci kuso odzianej modelki prezentującej wdzięki akumulatora lub innego intrygującego sprzętu) jakich wiele w każdym szanującym się mieście. Każdy z nas odwiedzający taki przybytek bez większych oporów przyjmuje zasady dotyczące stroju (w tym zakazu noszenia japonek i innych klapek wiecznie modnej marki kubota), gdyż samo miejsce kojarzy nam się z spędzaniem wolnego czasu, znajomymi, endorfinami, znajdowania miłości życia, czy czegokolwiek dusza zapragnie. Można nawet pójść dalej i biorąc za przykład np. taką uroczą trenerkę Anna Maj można stwierdzić, że dress code to przede wszystkim także styl bycia, sposobu rozmowy i dostosowania do obowiązujących w danym miejscu standardów dotyczących komunikacji (można rozważać czy forma komunikacji wchodzi w definicję dress code ale łącząc te pojęcie z savoir – vivre pozwolę sobie na takie uproszczenie). Konkludując – wybierając takie miejsce przyjmujemy i chłoniemy pewne standardy bez wahania i oporu a patrząc na nasz piękny niebieski garnitur lub garsoneczkę dostajemy spazmów. Ciekawe, prawda?
Decydując się na funkcjonowanie w danym środowisku (miejsce pracy – przy obecnej spadającej szczęśliwie stopie bezrobocia i walce pracodawców o potencjalnego pracownika – staje się naszym wyborem a nie koniecznością) zgadzamy się na zasady w nim obowiązujące. Oczywiście warto zachować odrobinę indywidualności zakładając na przykład szalone pomarańczowe skarpetki do wyrafinowanego garnituru czy inną finezyjną broszkę (mimo, że może się ona kojarzyć politycznie a od tego stronimy, więc zamiast broszki niech będzie to inny gadżet nie nacechowany w żaden sposób).
Przecież to nie ubranie nas kreuje i określa naszą indywidualność. To nasza osobowość, poczucie humoru, horyzonty myślowe, podejście do życia i świata kreuje nas jako wartościową osobę i mimo tego, że pierwsze wrażenie zawsze będzie wpływać na nasz odbiór to może poświęćmy kilka minut i dajmy sobie szanse na poznanie drugiej osoby – drugiej szansy możemy nie mieć bo ludzie niczym podróżni na stacji kolejowej przychodzą i odchodzą…
Autor: Grzegorz Zgorzelski
Praca24 Opublikowane przez:

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *